Głupek - Prolog

Prolog


    Może nie powinien się przyjmować, może rzeczywiście nie była to sprawa godna uwagi, ale blondyn naprawdę był tylko dzieckiem. I właśnie dlatego, że nim był, nie potrafił zignorować dziwnego przeświadczenia, że nie jest sam, że ktoś go obroni, choć nigdy wcześniej taka sytuacja nie miała miejsca. Uciekał długo, najpierw po lesie, który znał dość dobrze by zgubić dwóch z nich, jednak gdy pozostali zmusili go by wbiegł do wioski w której bywał co najwyżej odebrać kieszonkowe i zjeść za nie ramen, stracił orientacje i wpadł do jednego z ślepych zaułków. Wiedział, że to już koniec, że nie ucieknie a oni po raz kolejny oni go skrzywdzą. Powinien być przerażony, ale trzymał się nadziei jak tylko potrafił. Mógł się mylić, w końcu było to tylko przeczucie, nic czemu można by było zaufać, żaden argument by przestać się bać, ale teraz nie odczuwał strachu. Dziecięca naiwność - Przemknęło mu przez myśl, gdy jeden z oprawców pochwycił go za nadgarstek, nie powinien pozwalać sobie na choć odrobinę wiary, ale mimo świadomości… 

    Głupi ja... - I wbił zęby w trzymającą go rękę, sekunda rozproszenia, niemy szok który wykorzystał by przemknąć po między nimi. Dobrze, ale to dalej za mało by uciec, przekonał się o tym w trzydziestej sekundzie jego "genialnego" planu, gdy jeden z mężczyzn rzucił jego ciałem o ziemię ciągnąc za włosy. Jego wizja zamazała się na skutek zawrotów głowy, a ciepło zalewające jego kark upewniało go w tym, że krwawił. 

    Wiedział, że straci przytomność za najwyżej minutę, ale ta minuta będzie jedną z tych dłuższych i zapadających w pamięć chwil w jego życiu.

    Będą z ciebie ludzie, bachorze. - Basowy głos  uderzył w niego zbyt nagle by ten nie spiął mięśni w odruchu obronnym. Chwila przerażenia minęła szybko, gdy w jego żyłach zawrzała ciepła, silna czakra. Miał rację, nie był sam, nie był sam! Pragną krzyczeć, płakać i skakać ze szczęścia, najpierw jednak... - Pozwól mi się tym zająć. 

    I choć brzmiało to jak prośba mały, blondwłosy chłopiec nie podjął decyzji. Zepchnięto go w czerń gdzie jedyne co było zauważalne, to mały czerwony płomyk. Blondyn poszedł w jego kierunku i czym bliżej był, tym wyraźniej widział zarysy postaci leżących w nienaturalnych pozycjach.

    Mężczyźni którzy go zaatakowali teraz konali w bólu tarzając się we własnej krwi, a chłopiec nie przeoczył faktu, że zostali pozbawieni twarzy. Ludzie rano będą mówić o zwłokach osób których tożsamości nie dało się określić. Nie był pewien, czy nie skojarzą ubrań mężczyzn z osobami które wczoraj pragnęły dorwać demona, ale wątpił by tak się stało. Odcięcie ich twarzy było bezpiecznym rozwiązaniem, a jednak...

    Kąciki jego ust drgnęły w geście rozżalenia. Chwilę potem odwrócił wzrok wiedząc, że nie powinien ich żałować. Gdyby nie był teraz tutaj: To on byłby tym, który zwija się w agonii.

    Rozejrzał się więc dalej nie wiedząc gdzie się znajduje, mało go to obchodziło póki było tu względnie bezpiecznie, ale mimo wszystko dziecięca ciekawość zwyciężyła i ruszył w głąb, by porozglądać się jeszcze trochę. Nie powinien pozwalać sobie na ustępowanie swojemu czteroletniemu "ja", bo nigdy nie wychodziło mu to na dobre, ale bycie rozsądnym czasem go męczyło.

    Mimo bycia dzieckiem był uważny i pilny, wiedział, że swoje zachcianki może przepłacić życiem, więc siedział cicho nie ważne, jak zła była sytuacja w jakiej się znajdował. Należało dziękować za najmarniejszą rzecz i nigdy niczego nie oczekiwać. Naruto zdecydowanie nie lubił gdy ludzie zwracali na niego uwagę, bo przeważnie źle się to dla niego kończyło. Tak więc nie odzywał się nie pytany, w sumie rzadko kiedy się odzywał.

    Trzeba było jednak przyznać, że Naruto mówił względnie dobrze jak na czterolatka którego nigdy nie uczono mówić, jego zasób słów był ubogi, ponieważ kształcił się podsłuchując rozmowy innych, ale dalej wystarczający by się z nim porozumieć. Jego najczęściej używanymi słowami był „dziękuję”, "ramen", "dziadek" oraz "przepraszam". Chłopiec w wolnym czasie ćwiczył wymowę gadając do siebie i pamiętając, że nie może być zbyt głośno. Był raczej typem spokojnego i cichego dziecka nigdy się nie wyrywał ani nie prosił o uwagę, cóż, może po prostu był pogodzony z faktem, że może zginąć w każdej chwili i przyzwyczajony do akceptowania nawet najgorszego stanu rzeczy. 

    Po rozejrzeniu się stwierdził, że miejsce przypomina mu las który znał tak dobrze i mimowolnie odetchną. Naruto uważał las za względnie bezpieczne miejsce, ponieważ go znał. Chociaż poznał las bardziej z konieczności niż ciekawości i głównie dlatego, że przebywał w nim większą część swojego życia w obawie, że gdy podejdzie do bramy gdy jej strażnicy byli wzburzeni, albo targały nimi inne emocje to on za nie oberwie.

    Tak więc Naryto co jakiś czas wracał by usiąść w zaroślach i poobserwować ninja, jeśli byli oni znudzeni, ryzykował, jeśli nie, spróbuje drugiego dnia.

    Jego ostrożność przełożyła się na to, że praktycznie mieszkał w dziczy.

    Mało kto mógł zauważyć go gdy przechadzał się po wiosce, najczęściej po prostu znikał na kilka dni i przychodził tylko po to, by odebrać od Hokage kieszonkowe i dać mu znać, że jeszcze żyje. Nie chciał być zauważonym, ale w głębi serca pragną czyjejś uwagi. Jak każde dziecko, więc Hokage który miał ciepłe spojrzenie był jego kołem ratunkowym.

    Był też pewien anbu który więcej czasu nie był niż był, ale jednocześnie był jedynym kto kiedykolwiek go obronił.

    Do teraz.

    I jedyne co go obecnie interesowało to osoba do której należał basowy głos. Człowiek, który, zapewne, był powodem dla którego chłopiec widział duszących się własną krwią ludzi. Chciał zwymiotować i żałować ich, ale im dłużej patrzył, tym większą satysfakcje odczuwał. Mimo, że wiedział, że nie powinien tak myśleć cieszył się, że po raz pierwszy dostali za swoje. 

    Nagle coś poruszyło się z boku, a on stracił zainteresowanie wszystkim innym co aktualnie robił czy myślał. Z góry założył, że osoba z która rozmawiał była tutaj z nim i był niemal pewien, że była źródłem tego ruchu. Ruszył więc w jego kierunku trochę niespokojnie, o drżących nogach, i z lękiem w oczach.

    I staną nagle otwierając oczy szerzej.

    W ciemności dostrzegł wielkie, na pozór bezkresne, więzienie którego kraty były cztery razy szersze od niego. Po samym rozmiarze można było wywnioskować, że jest ono przeznaczone dla kogoś wielkiego i zdecydowanie niebezpiecznego, metalowe pręty były wysokie i grube, ale między nimi znajdowała się przerwa dość duża, by mógł przejść przez nią swobodnie. Jednak gdy podszedł do wejścia metal zaskrzypiał, a dziura zmniejszyła się momentalnieUparte, wielkie drzwi - pomyślał gdy te ani drgnęły, mimo, że pchał z całych sił. Były wielkie, ale trzymała je jedynie kartka papieru, więc założył, że będzie to łatwiejsze. No dalej! - Motywował się pchając do przodu, a przez myśl przemknęło mu to, jak bardzo pragną mieć do nich klucz. I klucz pojawił się. 

    To naprawdę takie proste? - Młodszy który nie znalazł dziurki od klucza skoncentrował się, a jedna z krat zaskrzypiała formując w sobie otwór odpowiedniej wielkości. - To wygląda jak pułapka. - I blondyn wpadł w nią, w padł w nią z niemą pewnością i w pełni świadomy. 

    Wszedł powoli do pomieszczenia i ujrzał kogoś, kogoś a raczej coś, zwierzę, wielkiego rudego lisa o dziewięciu ogonach. Lis jednak nie poruszył się jakby nie wykrył jego obecności, dziecko zaczęło składać fakty i z niemałym szokiem usiadło przed lisem. Przytłaczała go jego wielkość i majestatyczność, był piękny, zapewne równie piękny co szaleńczo niebezpieczny. A mimo tego mu pomagał, dzieciakowi tak mało ważnemu, że nikogo nie obchodziło jego życie, traktowali go jak śmiecia bądź stały element krajobrazu, znajdowali się jednak i tacy jak tamta grupka mężczyzn, pijani oraz pobudzeni — pragnący zabić demona. I nikt nigdy mu nie pomógł, nikt do dzisiaj nie wyciągną ku niemu ręki.

    Naruto nie był demonem, nie wierzył również, że lis nim jest pomimo tego, jak namacalna była jego siła i jak grzesznie piękny był. Wydawał się bardziej ludzki, niż nie jeden mieszkaniec liścia. Wydawał się dobry.

    - Jesteś hipokrytą czy idiotą? - Padło pytanie. Lis spodziewał się, że dziecko odskoczy, zacznie płakać, czy krzyczeć błagając o życie. Ale on tylko patrzył, niewzruszony z głową lekko przechyloną w bok obserwując jego ruchy. Był ostrożny, ale nie przerażony. Zachowywał się trochę jak zaciekawione zwierzę.

    - Co to hipokryta? - Lis strzelił sobie mentalnie w pysk, oczywiście, to było by dziwne, gdyby dziecko znało definicję hipokryzji. Mimo wszystko nie kwapił się do objaśniania znaczenia tego słowa. 

    - Nie podchodź bliżej, bachorze, bo zrobię to, co mieli zrobić tamci mężczyźni. - Niebieskooki staną, a potem ruszył znów, wychodząc z założenia, że jeśli lis chciałby zrobić mu krzywdę nie pomagałby mu. - Zabije cię tak, jak twoich rodziców! - Serce chłopca wybiło nierówny rytm utrudniając mu złapanie oddechu. - Tak, zabiłem twoja jedyną rodzinę, jestem demona, złem tego świata, więc odejdź, jeśli cenisz sobie życie. 

    Przeanalizował słowa wielkiego lisa. Miał cztery lat i był jedynie małym dzieckiem, a to był pierwszy raz, w którym ktoś mu pomógł. Wiedział, że jego osąd może nie być poprawny, w końcu lis zabił jego rodziców, jego rodzinę. To powinno wystarczyć, by nienawidzić lisa, ale chłopiec nie wiedział czemu miałby to zrobić. Nie wiedział jak to jest mieć rodzinę. Znał jej definicję, ale... Jak można tęsknić za czymś, czego nigdy się nie miało? - Jestem potworem. 

    Oczy chłopca posmutniały, znał ból niesiony z mianem demona. Zawsze chciał akceptacji i odrobiny uwagi, pomocy, zawsze tego pragną, ale nigdy nie dostał. Aż do teraz, bestia, która znała ból bycia nieakceptowanym, ból miana potwora, wyciągnęła do niego pomocną dłoń. I nawet jeśli teraz zginie, nie będzie tego żałował.

    Podszedł do bestii bez lęku i wtulił się w ciepłe i jedwabiście miękkie futro. Nikt nigdy go nie przytulał, ale słyszał, że to miłe. Rzeczywiście było.

    - Spokojnie, nie musisz się mnie bać.

    - C-co? - To zbiło bestie z tropu. - Ja, dziewięcioogoniasty potwór który prawie zrównał wioskę liścia z ziemią, bać się ciebie, niewydarzonego dzieciaka który nie wie nic o życiu? Nie pomyliły ci się role wstrętny bachorze? 

    - Ciiii... Mnie też wymywają od potworów, ale w cale nim nie jestem, więc nie musisz się bać. - Chłopiec był głupi? Kushina umarła za niepełnosprawne umysłowo dziecko bez krzty instynktu samozachowawczego? - Już ci lepiej?

    - Zabiłem twoją rodzinę. - Powtórzył lis niespokojnie.

    - Mam żałować czegoś czego nie znam? Po za tym, Shinobi giną codziennie, taki zawód, nie mam ci za złe. - To  było dość mądre podejście, ale mimo wszystko... - Przestań nazywać się demonem, nie jesteś nim. - Nie był tego pewien, nie mógł być. Nie znał lisa, jego historii, nie znał nawet imienia, ale fakt, że mu pomógł znaczył dla niego tak wiele, że gotów był przysiąść na swe życie, iż lis nie jest potworem i wtedy go olśniło. - Potwory nie posiadają imion, a ty je posiadasz, prawda? - Sam Naruto nie wiedział, czy ma imię, ale lis musiał je mieć: chłopiec wierzył, że lis je miał. 

    - Mam na imię Kurama. - Jego słowa były ciche, jakby wypowiedzenie swojego imienia było czymś niezwykłym. Było, a przynajmniej dla lisa, dla demona którego obawiał się cały świat, dla demona który był bardziej ludzki niż nie jeden człowiek. - Miło mi cię poznać, Naruto Uzumaki-Namikaze.



---------

Oto pierwszy rozdział poprawionego KuraNaru które, dzięki bogu, większość z was pokochała. Odnowiona wersja przygód zrzędzącego Lisa i jego zmęczonego życiem pojemnika nie powinna różnić się bardzo od poprzedniej wersji, ale jestem z niej bardziej zadowolona, więc możesz przeczytać tą historię po raz enty, jeśli chcesz ;)

Komentarze