Rozdział XXIX
Naruto, mimo że wcześniej odegrał przedstawienie, patrzył na lisa z niedowierzaniem. Był tu, stał przed nim w całej swojej okazałości. Widział go wcześniej, nawet był blisko niego, ale mimo wszytko czuł, że teraz było inaczej.
Lis pojawił się tu dla niego. To znaczyło dla chłopca więcej niż chciałyby przed sobą przyznać, tak długo czekał na moment w którym Kurama zdecyduje się choć na niego spojrzeć z własnej woli, a nie dlatego, że tak trzeba. Nie obchodziło go już, że z jego wargi cieknie krew, nie czuł bólu który towarzyszył uderzeniu, cała jego rozpacz minęła.
On tu był, był tu by go obronić.
- Ugh! - Krzyk i odgłos łamanie kości wybudził go z zamyśleń. Kurama stał nad żabim mędrcem z uśmieszkiem psychopaty i patrzył jak ten próbuje się ruszyć. Lis połamał mu wszytko, co nadawało się do złamania prócz czaszki, ale miał zamiar teraz naprawić swój błąd. Podniósł nogę i użył trochę czakry.
- Wystarczy. - Powiedział chłopiec cicho. Do Kuramy jakby to nie docierało. Dobrze się bawił kopiąc twarz białowłosego. - Kurama, wystarczy.
Po policzkach lisa zaczęły spływać łzy, zrobił z białowłosym to, co powinien zrobić z tamtymi gwałcicielami. Zrobił to, ale nie poczuł się lepiej. Zawiódł, zawiódł wtedy i siebie i chłopca. To była dawna sprawa, sprawa którą zataił i która siedziała w jego umyśle tak głęboko, że nie mógł przestać czuć się winnym.
Próbował naprawić swój błąd, próbował sprawić by chłopiec zapomniał, ale gdy już zapomniał, wspomnienia uderzyły w niego przez głupotę rudowłosego. Dał się ponieść niszcząc wszytko co przez te lata zbudował. Niszcząc więź ich łączącą. Nagle poczuł jak zostaje odciągnięty, przytulony od tyłu przez o wiele niższą osobę od siebie.
- Wszystko już w porządku, dziękuję, Kurama. - Te słowa dotarły do niego z opóźnieniem. Cała wściekłość zniknęła zastąpiona przez szok. Sądził, że chłopiec nie będzie w stanie go dotknąć, sądził, że już dawno go znienawidził. Teraz jednak blondyn ufnie wtulał się w jego plecy.
- N-naruto...- zdołał wykrztusić. - Ja, poniosło mnie, przepraszam, ale...
- Jest w porządku, wiem, że nie chciałeś zrobić nic złego. Tylko, proszę ulecz go. - Rudowłosy niewiele się zastanawiając wykonał prośbę chłopca, jednak nie do końca, nie mógł. Przez osoby które zmierzały ku nim. Można już było dostrzec zarysy męskich i damskich sylwetek ANBU, biegnących do nich. Byli zapewne zaniepokojeni wybuchem morderczej, znajomej aury. "Idź" powiedział chłopiec. Lis wiedział, że jeśli pójdzie, to blondyn zostanie ukarany, wiedział, że znów nazwą go powrotem. "Idź, Kurama". Lis odszedł.
Zaraz po jego odejściu przybyli ANBU, powalili chłopca, brutalnie wdeptując jego w twarz w ziemię. "Ty cholerny Potworze" sykną któryś gdy Naruto kaszlną krwią na jego buty. Podnieśli go za włosy po czym związali chłopca i naklejali mu na czoło kartkę. Białowłosy, już prawie zdrowy, patrzył na to z niedowierzaniem. Nawet jeśli wyczuli aurę dziewięcioogoniastego powinni zorientować się, że chłopiec już się uspokoił i nie trzeba używać siły. Jeden z nich uśmiechną się co dało chrzestnemu pewność. Oni wiedzieli, a siły użyli tylko dla kaprysu. Odwrócił wzrok orientując się, że ktoś na niego patrzy. Na dachu jednego z budynków stał lis, Jiraiya nie był pewien, ale zdawało mu się, że płakał.
- Nic panu nie jest? - Zapytał jeden z ninja. Białowłosy uśmiechną się, i wskazał na swoją rękę, która dalej była złamana. ANBU spojrzał na to z niedowierzaniem. - Bardzo Pana przepraszam, zaprowadzę pana do kliniki i odpowiednio ukarze tego d... chłopca.
Coś nie pozwoliło mu nazwać Naruto "demonem" w obecności sennina. Nie wiedział dlaczego tak się stało, ale jego przeczucie nie pozwalało mu na zwyzywanie blondyna, krzyczało, by tego nie robił. Krzyczało, że to niebezpieczne.
Lis na dachu uśmiechną się przez łzy.
Nazajutrz drużyna siódma jak co rano spotkała się na polu treningowym. Dziś wyjątkowo Hakate był na czas i wydawał się mieć rewelacyjny humor, a przynajmniej takie wrażenie sprawiał dopóki nie spojrzał na blondwłosego chłopca, siedzącego niezwykle cicho pod drzewem. Naruto miał zdarty policzek, siniak na oku, kilka widocznych siniaków. Jego ręka była wygięta w nienaturalny sposób.
Blondyn nie starał się maskować ran, nie miał już na to siły.
Szarowłosy ocenił rękę z daleka i pozwolił sobie przypuścić, że została złamana przynajmniej w czterech miejscach. Gdy omotał pytającym wzrokiem pozostałą dwójkę spotkał się jedynie z smutnym wzrokiem u Sakury i wściekłym spojrzeniem u Sasuke. Nic nie wiedzieli, Naruto nie wykrztusił z siebie nawet słowa o przyczynach swojego stanu.
- Dzień dobry, drużyno. - Powiedział swoim znudzonym głosem, który w jakiś sposób zastąpił ten pozytywny jakim miał ich dzisiaj uraczyć. Dzieci odpowiedziały niemrawo, a przyjemniej dwójka, ostatni był tak żywiołowy jak zawsze. Zabolało, to naprawdę zabolało. - Naruto-kun kto... co ci się stało?
- Ach, to nic - Pomachał złamaną ręką, ból nie odbił się na jego twarzy choć Kakashi był pewny, że chłopiec cierpi. - Po prostu spadłem ze schodów dziś rano. - Wszyscy zdawali sobie sprawę, że chłopiec kłamie, wyzuwali kłamstwo mimo, wręcz przytłaczającej, pewności w głosie nastolatka. Czuli się winni, gdyby z nim zostali może nie doszło by do tego. Szarowłosy czuł się najbardziej odpowiedzialny, a jednocześnie nie mógł dopuścić do siebie myśli, że to Sennin zadał chłopcu te rany.
Jak na zawołanie, białowłosy mężczyzna wkroczył na polane. Miał zabandażowaną rękę, ale była już w pełni sprawna. Kakashi'emu przemknęło przez myśli pytanie co takiego stało się tamtego wieczoru gdy odeszli, ale widząc pełen nienawiści wzrok chłopca, nie odważył się zapytać żabiego mędrca o cokolwiek, nie zdołał nawet wykrztusić powitania. Blondyna też nie był wstanie o nic zapytać.
Otworzył usta by chociaż wydukać „cześć”, ale Sasuke go uprzedził.
- To twoja zasługa? - Zapytał jak najspokojniej mógł ostatni Uchiha. Ero-sennin nie zrozumiał o co mu chodziło, więc zachował milczenie. - Czy jego rany są twoją zasługą?!
Nie mógł spojrzeć starszemu w oczy, ponieważ zaatakował by szybciej niż było to potrzebne. Wiedział, że prawdopodobnie nie miał by szans, że jedyne co by zrobił to ośmieszył się, ale Jiraiya zranił jego przyjaciela i musiał za to zapłacić.
- To nie on, choć to jego wina. - Odparł cicho Naruto ze spokojem przyglądając się sytuacji. Było kiedyś takie powiedzenie "oko za oko, ząb za ząb", co w pełni tłumaczyło złamaną rękę chłopca ---choć tak naprawdę nie tłumaczyło nic, bo tylko okrutny człowiek zrobił by coś takiego dziecku.
Chrzestny Naruto nie wiedział o co chodzi, dopóki nie ujrzał chłopca w całej okazałości.
- ...Czemu nie udałeś się z tym do szpitala?! - wykrzykną, jakby całkowicie zapominając o wczorajszej rozmowie.
- Byłem. - Burknął „Stąd siniak przy oku, dostałem książką, ponieważ pielęgniarka brzydziła się mnie dotknąć." nie mógł by powiedzieć tego na głos więc zachował tą informacje dla siebie. -Potworów nie obsługują...
Wyszeptał po czym spytał po co białowłosy tutaj przyszedł.
- Od dzisiaj jestem twoim Nauczycielem. - Odparł. - Kakashi dostał rozkaz zajęcia się ostatnim Uchihą, a ja zgłosiłem się by cię nauczać. Zadałem sobie zbyt wiele trudu by odpuścić. Jeśli mi nie wierzysz, możesz spytać Hatake.
Szarowłosy potwierdził ze smętnym uśmieszkiem czytając świstek z pieczęcią Hokage. Byli braćmi! Marzeniem Kakashi'ego od dziecka było uczenie swojego małego braciszka, a teraz gdy już to robił, nie potrafił tego dokończyć.
- Dobrze, skoro taka jest wola Hokage. - Naruto wstał, chwiejnie poderwał się na nogi by zatoczyć do tyłu i oprzeć o drzewo. Czuł się źle, miał mdłości a jego głowa huczała. - Do zobaczenia, Kakashi-sensei, Sasuke, Sakura-chan.
Rzucił wymijając ich, szedł szybko, nawet nie spojrzał na swojego nowego mistrza prąc do przodu, u granicy placu odwrócił się nagle, na jego usta wpłyną boleśnie radosny uśmiech, a jego ciało podskakiwało gdy machał na pożegnanie.
- Zawsze się tak wydurniasz? - sennin zapytał.
- Nie sądzę, by cię to obchodziło.
- Więc źle sądzisz. - Warkną białowłosy. - Wyglądasz jak siedem nieszczęść, dlaczego twój wspaniały lis cię nie uleczył? - Pogarda w głosie irytowała nastolatka jeszcze bardziej.
- Och, przepraszam, że nie pozwoliłem wleźć mu do szklanej izolatki która nawet powietrza nie przepuszcza. - Starszy zmarszczył brwi. - Równie dobrze mogłeś się zainteresować gdzie mnie zabierają, albo chociaż zapewnić mi podstawową opiekę medyczną. - Po czym dodał ciszej: - Ciebie by ze szpitala nie wyrzucili, nawet jeśli przyprowadziłbyś największego przestępcę w kraju ognia.
Komentarze
Prześlij komentarz